Gdzie najczęściej odpływam? Czy to przyjemne miejsce?
Przez wiele lat opływałam w odległe czeluści mojej przeszłości, zatapiając się myślami w czasach, kiedy czułam się szczęśliwa, przynajmniej tak mi się zdawało. Karmiłam się wiele lat żalem, rozczarowaniem, tęsknotą - wydawało mi się, że te uczucia odnosiłam do innych osób i je obwiniałam za mój wewnętrzny emocjonalny rozpad. Dopiero teraz mogę otwarcie przyznać, że ten los zgotowałam sobie ja, bo się na wiele rzeczy godziłam, nie dając sobie prawa do życia wg swojego scenariusza. Poniosłam duży koszt, poniosłam straty i nie wiem czy do odrobienia. Ale nie próbując nie dowiem się tego. Jak już pisałam wcześniej, tysiąc razy zaczynałam coś i tysiąc razy nie kończyłam, poddawałam się i wracałam do punktu wyjścia , albo nawet gorzej. Ten rok znowu próbuję, o dziwo mam jakiś spokój w sobie. Owszem mam mentlik i układam sobie plan najbliższego roku, wytyczam cele, szukam swojego miejsca, ale jakoś tak w środku lżej. Czy to wynika z faktu, że w tym roku za priorytet nie wybrałam zmory kobiet, czyli zrzucanie wagi, co w moim przypadku pewnie wiele osób powiedziałoby, że to konieczne ( ale gdzieś po drodze małymi kroczkami wplatam w ten rok też zadbanie zdrowotne), a rozwój osobisty, znalezienie alternatywy zawodowej, która by dała mi satysfakcję. A dodatkowo coraz częściej czuję wsparcie męża, jego obecność, więc to też wpływa na nastroje. Mniej warczę, choć muszę pracować nad sobą jeśli chodzi o dzieci. mam więcej energii, większość rzeczy zaplanowanych w planerze odhaczam. Nawet przyziemne rzeczy jak ugotowanie obiadu, czy pranie nie frustruje tak jak w starym roku, gdzie już na gary nie mogłam patrzeć.
Dziś np. robiłam obiad z przyjemnością, gdy dzieci miały lekcje. Dużo też mąż pomaga mi w zakupach, czy zawiezieniu syna na zajęcia, czy nie raz ogarnie kuchnie, czy łazienkę, więc nie ma co narzekać. Kiedyś nie dostrzegałam lub nie chciałam dostrzec jego wsparcia. Przecież mógłby chodzić tylko do pracy, przepijać kasę i spotykać się z kumplami i w domu mieć wszystko w d... . Fakt na kilka lat wypisał się z wychowywania dzieci, nie angażował się w zdrowie dzieci, terapie, szkołę - i tu na pewno popełniłam błąd, dając sobie to wcisnąć na 100%, ale tego nie cofnę. Trzeba iść dalej ucząc się na błędach.
Dziś dopięłam też angielski, podpisałam umowę i ruszam od 3 lutego. Liczę na owocną współpracę i że nie zmarnuję pieniędzy. Myślę, że kurs WA będzie dopięty do końca stycznia. Trzeba się uczyć, wyznaczyć terminy, działać, nie patrzeć na innych i pozbyć się strachu - to właśnie dziś na konferencji o Maksymalnej produktywności od Kamili Rowińskiej. Bardzo wartościowe informacje. Teraz zaczytuję się w "Kobiecie niezależnej", świetna książka K.R., czyta się super. Może ten rok będzie rekordem czytania książek.
Tak naprawdę w wielu sferach mojego życia muszę ciężko popracować, bo wiele rzeczy zaniedbałam, olałam, poddałam się. Sporo czasu mi to zajmie, ale ważne jest to , że biorę to na klatę, nie oczekuję, że zdarzy się cud i samo się wsio naprawi. Poza tym doszłam do wniosku, że siedzenie przed TV czy z telefonem w ręce na facebook'u przestało mi pasować. Oczekuję więcej od siebie i od życia. Jest przysłowie: "Ciężka praca się opłaca", a nad samym sobą chyba jeszcze bardziej.
Komentarze
Prześlij komentarz