Marzenia te małe i te duże są po to, by je spełniać, a nie tylko o nich rozmyślać, śnić, opowiadać, co kończy się najczęściej frustracją, rozczarowaniem i deprechą. Przez ostatnie lata moje marzenia jakby nie istniały, może pokrył je kurz, może wyparłam z pamięci, że coś takiego istnieje, może stwierdziłam, że to dziecinne. Ale teraz na nowo każdego dnia sprzątam swój świat, który zagraciłam i odkrywam wiele różnych ciekawych zakamarków swojej duszy, w tym moje marzenia powoli się krystalizują. Są jeszcze za mgłą, ale sukcesem można nazwać chęć odkrywania. nie ukrywam, że te porządki nie należą do łatwych, ale myślę i wierzę, że dużo dobrego przyniosą.

Co do marzeń, ostatnio próbowałam sobie przypomnieć te z dzieciństwa czy nastoletnie, albo we wczesnej młodości. Nie było łatwo.  Ale doszłam do tego jak kiedyś już chyba w liceum myślałam, że fajnie by było być psychologiem. Dlaczego? Nie wiem czemu, ale zawsze to ja byłam powiernikiem, doradcą bez oceniania, krytykowania itp. Oczywiście myśl spełzła na niczym. Przez to, że nie miałam polotu z przedmiotów humanistycznych, w moich czasach nie było szansy, żebym się dostała na uczelnie, a liceum nie dawało możliwości, bo w Filii liceum, gdzie straciłam 4 lata, były aż chyba 2 lub 3 fakultety, wiec chcąc nie chcąc wybrałam matematykę, bo niby dobra jako tako byłam. A nawiązując do tego z czego byłam dobra w liceum, bardzo lubiłam angielski i myślałam, ze może w przyszłości ten język wykorzystam zawodowo, ale ni huhu. Nawet myśłam, że pojadę po liceum z bratem na statek, by nauczyć się bardziej języka, zwiedzić świat i zarobić pieniądze. I tu tez ni huhu. Niestety brakowało mi asertywności, by przeciwstawić się wizją mamy , która tylko widziała mnie jak kończe studia - bo papierek daje nie wiadomo co. Widać po mnie jak mi były te studia potrzebne. Nawet nie pracowałam w zawodzie. Nie ma co wiele rzeczy zaprzepaściłam i wiele rzeczy nie są do uratowania, tylko po prostu do odpuszczenia. Inne marzenia : ślub gdzieś w górach z klimatem, czuć się kochaną, wycieczka górska od schroniska do schroniska, mieć jakiś talent artystyczny, zgrabna - akceptująca siebie, sukces zawodowy - spełnienie, Woodstock, ... . Można tak wymieniać. Co je łączy, że żadne z wymienionych nie są spełnione i ale nie każde jest stracone. A poza tym pojawiają się nowe. Miałam też marzenie mieszkać w domu, a to dlatego, że zawsze mieszkałam w bloku. W końcu mieszkam w domu, ale jest jakiś taki wewn niedosyt, chociażby na to, ze nie miałam wpływu bardzo na to w jakim miejscu, jaki projekt - łapałam, co mąż dawał, chyba z obawy, ze jak ja zacznę swoje wizje rozpościerać to nigdy nie będzie tego domu. Czy warto w taki sposób urzeczywistniać marzenia, wydaje mi się, że nie. Nie daje to pełnej satysfakcji, nie cieszy tak. Ale trzeba wziąć na klatę swoje decyzje albo ich brak. Można jeszcze wiele marzeń spełnić. A jakie są obecnie oprócz tego, ze chcę mieć coś swojego w sensie zawodowym - swoją wyjątkową firmę, która da mi satysfakcję, będę spełniona po tym kątem i zagwarantuje mi niezależność i dzieciom zabezpieczenie na przyszłość. Szukam ciągle tego czegoś idzie mi to mozolnie, bo niby chce być WA, by móc pracować z domu, ale mam problem z określeniem konkretów. Niby mam 3 lata na to, ale ostatnio doszłam do wniosku, że jak będę za długo odwlekać otwarcie firmy tym mniejsze szanse mogę mieć na sukces, bo rynek może być przesycony. Szukam swojej niszy i analizuję jaki klient byłby dla mnie idealny - tzw moja grupa docelowa. Co mogę od siebie dać autentycznego i tylko jeden kierunek przychodzi mi do głowy. Najbardziej autentyczne doświadczenia mam z ostatnich lat, gdy człowiek musiał zawalczyć o swoje dzieci kosztem samego siebie. To ja przyjęłam na klatę terapie, specjalistów, to ja innym rodzicom doradzałam, to ja miałam przyjemność poznać wyjątkowe osoby, które pomogły mi i dzieciom. To ja byłam ta co organizowała innych ludzi do działania. Ale jednocześnie twierdzę, że ja nie jestem za dobrym wzorem do naśladowania albo do tego bym mogła w tą dziedzinę iść. Bo przyszedł czas, kiedy miałam już dość autyzmu, grania dla publiki tej matki co zrobiła wiele dla dzieci, wszyscy dookoła widzą mnie w pracy z dziećmi, a ja czuję się w tej kwestii wypalona. Gdyby nie zaburzenia dzieci nie wiem jakby się życie potoczyło. Pewno byłabym zawodowo czynna, ale na jakim stołku. Nie bardzo spełniałam sie w byłej pracy, trzymali mnie tam ludzie - miałam super znajomych. Nie wiem na czym skończą się te  dywagacje. Czy będę WA albo dla kogo będę WA. 

Inne marzenia: marzy mi się Toskania albo prawdziwa albo taka w Polsce, Marzy mi się oaza spokoju z domem z klimatem z dużym ogrodem kolorowym, z warzywami i zwierzątkami, z widokami. Marzy mi się samodzielność dzieci w dorosłym życiu. Marzy mi się w końcu schudnąć i czuć się wyjątkowo w swojej skórze, marzy mi się bliskość z mężem. Marzy mi się jeszcze troche pożyć ze spokojem w środku, z błyskiem w oku, z radością w sercu z każdego poranka. Muszę dać sobie szanse na to, ale walka ciągle trwa. Nie da się tej czarnej chmury odgonić lekkim podmuchem. Ale chce i wierzę, że każdy dzień przyniesie mi coś dobrego i zakwitną kwiaty w moim ogrodzie.

        Kończmy to uzewnętrznianie. Minęły dwa tygodnie, czy ja ten czas spożytkowałam jak należy? nie było tak różowo jak sobie planowałam. Nie wiem, bo nie sprawdziłam, czy 3 m-c prób zmiany u siebie jest jakimś miesiącem słabszym u wszystkich. Czy to może mój standard, że włącza mi się tryb, zmęczenia, taki czas odpuszczania i wyrzutów do siebie.  Mam nadzieje, że to normalne, albo muszę zacząć zmiany wprowadzać, bo mój plan realizacji się rozsypuje. Codziennie robię coś w kierunku zmian. A to czytam książki, a to coś z angielskiego- choć tu mam ostatnio większą niechęć, czy jakieś warsztaty robię, które mniej lub więcej dają, coś ze stroną robię choć opornie mi idzie. Nawyki zaplanowane nijako mi wychodzą. Planowanie dnia też marnie wychodzi, bo nie bardzo wiem za co się wziąć. Ciągłe myśli w głowie albo jakieś pomysły mieszają i mnie hamują albo dezorientują albo rozleniwiają. Ma wewn wyrzuty sumienia, ale też nie biczuję się tak jak kiedyś, bo wiem, że patrząc na to, co było a co jest, to jest i tak ogromny wyczyn.

Ale może po krótce wymienię co załatwiłam - robiłam:

- Ori i weterynarz;

- korekta Pit'a Rodziców;

- dwa warsztaty;

- przygotowanie do oceny właścicielki wersje początkową pierwszych stron ebooka - utknęło, bo znajoma najwidoczniej nie ma czasu lub się rozmyśliła i nie mówi o tym;

- WP - przeszłam do kolejnego modułu - długi i chyba długo potrwa;

- Książki: na tapecie dalej książka Kamili Rowińskiej i doszła do tego moja pierwsza książka o Marketingu autorstwa Wojtka Bizub - bardzo fajnie napisana;

- okulary do kompa i kupa kasy wydana z oszczędności - ale komfort pracy przy kompie jest ważny, inaczej oczy wyszłyby  z orbit;

- relaksacyjnie odwiedziłam psiapsiółę, pooglądałam serial na Netfixie, prace w ogródku, spacerki z psem;

- mniej relaksacyjnie: obiadki, sprzątanie, rewizja ubrań dzieciaków i prasowanie ciuchów do opchnięcia.

Chyba tyle mogę naszkrobać. Zaraz  kończy się marzec i święta za tydzień, ale chyba będą skromniejsze, bez jakiś ceregieli, pomp itp. Nowy miesiąc, więc trzeba, by coś wymyśleć na ten kwiecień, bo od stycznia codziennie robię małą rzecz , którą publikuję a teraz muszę pomyśleć, co tym razem.

No nic trzeba kończyć, by może coś jeszcze porobić, bo jakby nie było sporo czasu mi zeszło na pisanie dziś na blogu. Do next time ;)

 

Komentarze

Popularne posty